Cult Of Luna – kapitulacja zmysłów
Kwiecień był bardzo klimatyczny i obrodził w wyjątkowe koncerty. Jego zwieńczeniem była podróż w nieznane rejony podświadomości z Cult Of Luna i rogate ostępy z God Seed. Zespołom na trasie towarzyszył oryginalny projekt „pre-show remix”, który jednak nie doszedł do skutku w Warszawie. Szkoda, lecz zważając na lekkie opóźnienie – nie było nań nawet czasu. God Seed nas rozpieścił i urwał łeb. Nie tylko brzmieniem ale i oświetleniem. Panowie zrobili szoł, wyrażając się kolokwialnie. Było dynamicznie i bardzo kontaktowo. Od początku bardzo blisko z publicznością. Oglądało się przyjemnie a słuchało jeszcze lepiej. Proxima potrafi zaskoczyć nagłośnieniem o ile za sterami stoi odpowiednia osoba. Bardzo profesjonalny występ w ciągłym ruchu. Co prawda słowo „dynamika” nabiera nowego znaczenia jeśli chodzi o Gaahla. Można jednak z czystym sumieniem stwierdzić, że doskonale współgra on z resztą zespołu. Tworzy lekki dysonans ale wpadające w ucho melodie, czynią z God Seed bardzo dobry zespół koncertowy. Do tej pory mam dylemat kto lepiej zniszczył – oni czy Watain.
Szwedzi rozstawili się wyjątkowo szybko lecz zaczęli powolnie. Długie i „ciemne” intro doskonale wprowadziło publiczność w klimat występu. To właśnie on zdominował resztę wieczoru. Cult Of Luna przytłacza i wywołuje skrajne emocje choć do euforii było daleko to przy masochistycznych zapędach, można było poczuć smak rozkoszy. Siedem osób na scenie potrafi siać spustoszenie ale przy tym wybrzmieć wyjątkowo dokładnie i selektywnie. Można brać przykład. 3 gitary i 2 perkusje do tego bas i klawisze. Z pomieszczeniem takiego składu większość klubów miała by problem ale Panowie doskonale adoptują przestrzeń wokół siebie. Odpowiada mi ich podejście do tematu. Niepozorne ale wyjątkowo masywne. Sączy się lub uderza z siłą wodospadu. Dołączają do panteonu klimatycznie wyuzdanych koncertów roku.
Choć tak różne to te dwa światy dobrze ze sobą współgrały. Z jednej strony szatańska rytmika i posępny wizerunek Gaahla a z drugiej – emocjonalny trans siedmioosobowej maszyny pod przywództwem Johannesa Perssona. Nie mogło być lepiej a niebawem przyjdzie nam pomachać łbem w rytm „Freezing Moon”… Mayhem nadciąga!
Podziękowania dla Macieja i PW Events za nieustającą możliwość odchamiania.